W Paryżu kolejny dzień trwa manifestacja przedstawicieli ruchu protestacyjnego „żółte kamizelki”, francuscy obserwatorzy zastanawiają się nad przyszłością tego ruchu.
Protesty wybuchły 17 listopada.
W sondażach poparcie dla protestujących wyraża już około 85 proc. ankietowanych.
Przywódca centrali związkowej CFDT powiedział dziennikarzom, że rząd zbiera to, co zasiał i wyliczył: pogardę dla instancji pośrednich, takich jak związki, i całkowite oddzielenie się od społeczeństwa.
Przebywający w Argentynie na szczycie G20 prezydent Francji Emmanuel Macron zapowiedział, że w najbliższym czasie podejmie dodatkowe decyzje, ale w żadnym wypadku nie będzie to wycofywaniem się z planowanego podwyższenia akcyzy na paliwo, przeciwko którego buntują się protestujący.
Macron wyraźnie powiedział też, że nie będzie osobiście rozmawiał z „żółtymi kamizelkami”.
Przywódca będącego w koalicji rządowej centrowego ugrupowania Modem powiedział, że od pewnego momentu nie da się rządzić przeciw narodowi i dlatego nie należy dorzucać obciążeń do obciążeń.
Mamy do czynienia z pierwszą wewnętrzną wojną asymetryczną, na którą nie był przygotowany ani rząd, ani partie polityczne, ani związki.
Obserwatorzy zgadzają się, że tego ruchu nie da się ustawić na prawicy czy na lewicy.
media
Piękny Emmanuel może polec na placu boju z żółtymi kamizelkami. Głos ciemnego ludu, to złoto się nie świeci, rewolucja ścina głowy, i pożera swoje dzieci… Czy Marine Le Pen wygra wybory w przypadku upadku Macrona?