Jeden dzień z domowej kwarantanny….

Kwarantanna, dzień chuj wie który…. Otwieram oczy… znów ten sam sufit w sypialni. Po lewej stronie na północny-zachód jest nanomilimetrowy odprysk farby. Jak będzie więcej WOLNEGO CZASU, to poproszę męża, aby to zamalował. Co się teraz będzie przemęczał.

Wstać czy nie wstać z wyra…. Chyba wstanę, bo jak nie to pędraki i tak przylezą, że są głodne i żeby zrobić im omlety. Nie wiem dlaczego one tyle jedzą. Przecież ostatnio odchodzi się od jedzenia.

Biorę telefon do ręki, żeby zobaczyć co się dzieje na świecie, a tu apka Samsung health pisze do mnie słowami: „A może spacer?”. No jebana ma tupet! Chyba ją podam do sądu o nękanie.

Wstając z łóżka potykam się o własne włosy na nogach nucąc pod nosem piosenkę Sławomira „Ty mała znów zarosłaś”. Na szczęście dzisiaj online jest kurs zaplatania francuskiego warkocza na nogach. Ledwo się zdążyłam zapisać tyle było chętnych. Zawsze to jakaś nowa umiejętność.

Apropos zajęć w sieci to na początku uwięzienia nas w domu podchodziłam euforycznie do każdej aktywności. Pilates, stretching, pole dance na lampie stojącej, chodzenie do kibla szpagatami, predykcja cech fonotypowych i salsa którą kocham. Pod 3 tygodniach tańczę lepiej niż całe pokolenie Fidela Castro. Obecnie entuzjazm już opadł tak jak i pewnie moje pośladki i biorę udział tylko w tych praktycznych zajęciach. We wtorki mam warsztaty jak zajebać komuś przez internet a w piątki kurs dziergania domowej szubienicy. Tą ostatnią już niedługo kończę i będziemy testować zwłaszcza, że dzieci ostatnio już przeszły z delikatnego szturchania się na walki MMA. Już nawet „ Jak się nie uspokoicie to macie zakaz grania w Minecrafta” niewiele pomaga.

Zaglądam do lodówki i mówię „Nie ma mleka”. To był błąd, że powiedziałam to głośno. Wzrok mojego męża spotyka się z moim. – „Ja pójdę”, „Nie, ja pójdę”, „Nie, ja pójdę, Ty byłeś wczoraj wieczorem!” – przekrzykujemy się. Trwa walka o wyjście do sklepu jak o zjedzenie ostatniej pistacji. Kto pierwszy będzie w przedpokoju, kto pierwszy włoży buty. Gryzę go w łydkę, on się przewraca, ale zabiera mi obuwie. Chuj, pójdę bez. Wpadam na ścianę, w ręku mam kępkę jego włosów. Przynajmniej nie będzie musiał iść do fryzjera, który i tak jest zamknięty. On ma na czole głęboką ranę szarpaną. Ja siniaki pod okiem. Mój korpus już jest na klatce schodowej, jeszcze tylko nogi! Uff udało się, dzisiaj do sklepu pójdę ja. Grunt, żeby się umieć między sobą dogadać….

Po południu codziennie o tej samej porze jak z zegarkiem w ręku słyszę – „Mamo co na obiad?”. Parę dni temu słysząc to hasło opanowałam do perfekcji omdlenie na zawołanie. Dzięki temu odpada mi jeden posiłek, bo dzieciom robi się mnie szkoda i mówią, że już nie są głodne. Da się ? Da !

Ostatnio poprosiłam męża, żeby ciszej mrugał. Ten dźwięk przeszywa mój mózg. Jestem jakoś wyjątkowo wrażliwa.

Wieczorem melodia z „Na Wspólnej” mi podpowiada, że czas się przebrać z piżamy dziennej w piżamę nocną. Ale od piątku już nie ma serialu ,więc zaczęło mi się to pierdolić. W związku z tym kupiłam sobie taką uniwersalną dzienno-nocną podomkę i już w ogóle mam spokój! Pod koniec tygodnia mężu mi ją oskrobuje jak nie mogę jej zdjąć.

I tak mijają sobie kolejne spokojnie, bez stresu dni w naszym domowym zaciszu, w miłości i wzajemnym zrozumieniu….

Avatar photo

Autor: Ernesto Che GO

Myślę, że jestem, więc jestem. Tak myślę.

Dodaj komentarz