Pewna pani z Torunia miała suczkę, pinczerkę.
Bardzo rasową i bardzo drogą. I któregoś razu pinczerka zaczęła dziwnie
się zachowywać: łeb jej się kiwał, padała co chwila i wierzgała tylnymi
łapami.
Poszła pani do najlepszego weterynarza w Toruniu i pyta:
– Co jest mojej pinczerce?
Lekarz zbadał suczkę i mówi:
– Wyrósł w uchu jej wielki, gruby włos, który uciska nerw. To powoduje
dziwne ruchu łbem, upadki i wierzganie. Zapiszę maść na likwidację
owłosienia. Posmaruje jej pani w uchu i będzie OK.
Poszła pani do najlepszej apteki w Toruniu i podaje receptę:
– To bardzo silny lek – mówi aptekarz. – Należy być bardzo ostrożną.
Jeśli będzie pani smarować nogi – proszę brać połowę dawki. Jeśli ręce –
jedną czwartą, a gdyby likwidowała pani włoski na twarzy, to jeszcze
mniej.
– To dla mojej pinczerki…
– Aaaa… rozumiem. To proszę posmarować jedną ósmą dawki i przez trzy dni nie jeździć na rowerze.