Tatuaż z perspektywy czasu i upływu lat.

Nigdy nie potrafię przewidzieć, jaki będzie kolejny objaw mojego kryzysu wieku średniego. Jestem już za stary na młodą kochankę, sportowy samochód czy radykalne zmiany w życiu zawodowym. Sam się jednak zdziwiłem, kiedy nagle przedmiotem mojego pożądania stał się tatuaż.

Moja obsesja narodziła się w lecie zeszłego roku, kiedy na plaży w Ogunquit w stanie Maine zobaczyłem mężczyznę w moim wieku z wyblakłym tatuażem Marine Corps na lewym ramieniu. Sam służyłem w młodości w marines i zawsze byłem z tego dumny.

Inne ważne przeżycia odcisnęły piętno na moim wyglądzie – noszę przecież obrączkę ślubną, a na mojej twarzy stale maluje się osłupienie i niedowierzanie, typowe dla udręczonego ojca. Dlaczego więc, pomyślałem sobie, miałbym nie upamiętnić mojej służby w piechocie tatuażem – nawet w tak zaawansowanym wieku?

Moja żona od razu znalazła kilka powodów.

„Tatuaże są paskudne – powiedziała. – Będziesz wyglądał jak pracownik obwoźnego lunaparku. Masz – no, miałeś – ładne ciało. Po co szpecić je tandetnym dziełem pseudo-sztuki, którego nie da się usunąć, kiedy poniewczasie zmądrzejesz?”.

Odparłem, że dziś prawie każda osoba w wieku powyżej 15 lat ma jakiś tatuaż – motylek, kawałek drutu kolczastego, czyjeś imię lub coś równie głupawego. Mój za to wyrażałby dumę z przynależności do szanowanej, wojskowej wspólnoty.

W ostatnich latach tatuaże przestały być kojarzone z podejrzanymi typami i marginesem, a urosły do rangi szerokiego zjawiska społecznego. Według sondażu Pew Research Center z 2006 roku (to najnowszy, jaki znalazłem, a szukałem dość pobieżnie), 40 procent respondentów w wieku od 26 do 40 lat ma przynajmniej jeden tatuaż.

Gdy co jakiś czas wybieram się do pubów, barów lub kawiarni w północnym stanie Nowy Jork, gdzie mieszkam, odnoszę jednak wrażenie, że odsetek ten jest bliższy 99. Wydaje mi się, że każda ręka, która sięga po pieniądze, ozdobiona jest jakimś wzorem. A niewiele z tych tatuaży wyraża cokolwiek poza wątpliwym gustem właściciela.

Mimo wszystko chciałem mieć swój własny. Ale nie byłem pewien, czy zależy mi na nim aż tak bardzo, by ściągać na siebie gniew żony i drwiny 17-letniego syna. Ponieważ wiem, że najlepszą obroną jest atak, postanowiłem zasięgnąć fachowej wiedzy i porad ekspertów, zanim przedstawię rodzinie moje argumenty – albo wręcz postawię ją przed faktem dokonanym.

Odwiedziłem więc dwa salony tatuażu, jeden w Albany w Nowym Jorku, a drugi w Northampton w Massachusetts. W obu podano mi cenę między 80 a 100 dolarów za dyskretny, prosty napis USMC, którego wykonanie trwałoby około 45 minut. Usłyszałem też, że każde z miejsc przestrzega najwyższych standardów higieny.

Nie przyszło mi do głowy, o co jeszcze mógłbym spytać – może „czy naprawdę sądzi pan, że to dobry pomysł?” – ale odpowiedź, jaką usłyszałbym od wytatuowanych, najeżonych kolczykami i ćwiekami pracowników obu salonów wydawała się oczywista.

Tak wyglądają suche fakty.

Dla mnie ważniejsze były jednak opinie wynikające z osobistych doświadczeń, więc napisałem e-maila z prośbą o radę do dawnego kumpla z Marines.

„Najgorsza decyzja w moim życiu – odpisał. – Pamiętaj, że tego nie da się zmyć”.

Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem. Spytałem więc innego starego przyjaciela, który służył w jednostce spadochroniarzy.

„Chyba oszalałeś – stwierdził. – Po tylu latach chcesz sobie zrobić tatuaż? Co za dziwny pomysł”.

Mój entuzjazm zaczął powoli słabnąć, ale jeszcze całkowicie nie zgasł. Zwróciłem się więc do mojej ulubionej barmanki, która, z tego co wiem, jeszcze nigdy mnie nie okłamała.

„Nikki – zagadnąłem ją pewnego wieczora, korzystając z chwili spokoju przy barze – czy żałujesz, że zrobiłaś sobie tatuaż?”. „Tatuaż? Jaki tatuaż?” – spytała. „Ten na plecach, na dole – odpowiedziałem. – Widać go zawsze, gdy pochylasz się, by wyczyścić blat”. „A, ten – wzruszyła ramionami. – Zapomniałam, że go mam. Sama nigdy go nie widzę”. „To co? Żałujesz? Czemu go sobie zrobiłaś?”. „Pewnie, że żałuję – powiedziała. – Byłam młoda i głupia. No bo kto inny robi sobie tatuaż?”.

I tu mnie zagięła. No właśnie, kto? I co mnie podkusiło? Spaczone wyczucie mody? Żałosna chęć załapania się na młodzieżowy trend? Bezmyślny zachwyt? Zacząłem mieć poważne wątpliwości, czy zrealizować to, co z początku wydało mi się świetnym pomysłem.

Po kilku dniach sondowania, co moi bliscy, jak również zupełnie obcy mi ludzie, sądzą na temat planowanej przeze mnie modyfikacji ciała, postanowiłem dać sobie spokój. W życiu popełniłem sporo błędów, ale żaden z nich nie został uwieczniony na mojej skórze przy użyciu urządzenia z igłą. I niech już tak zostanie.
media

Tatuaże przestały być kojarzone z podejrzanymi typami i marginesem, a urosły do rangi szerokiego zjawiska społecznego. No więc czy robić sobie tatuaż, czy nie robić?

Osobiście jestem na nie, zwłaszcza u kobiet. Jakoś nie czuję się dobrze, przytulając się do kogoś z czymś takim na skórze. Wygląda na to że nie przepadam za tuningiem…

Avatar photo

Autor: Ernesto Che GO

Myślę, że jestem, więc jestem. Tak myślę.

Dodaj komentarz